Dlaczego ona?
15 stycznia 2021
- I jeszcze tak z 5 tych jabłek Granny Smith poproszę - Powiedziała pani Reynolds do sprzedawczyni, z którą znały się od lat. Niby wokół powstawały te wszystkie supermarkety, ale jakoś warzywa tam wydawały się bardziej przetworzone, bez smaku. A te u Jake’a i Alice Miltonów, jakoś takie bardziej soczyste były. Frances właśnie takie lubiła najbardziej, a już dziś wieczorem miała wrócić z wycieczki ze znajomymi. Jedno jej zostawi, a z reszty upiecze szarlotkę.
Pani Reynolds żałowała, że nie wzięła ze sobą wózeczka. Mąż powtarzał jej, że wygląda z nim, jak stara babcia, ale ona coraz częściej myślała, że ma szczerze gdzieś, jak wygląda, bo przynajmniej nie musiałby tyle dźwigać. A co ją to obchodzi, czy ktoś się za nią obejrzy? Poprawiała właśnie torbę na ramieniu, gdy poczuła szturchnięcie. Ktoś niechcący na nią wpadł i zatoczył się, prawie upadając na chodnik. A raczej zatoczyła - dziewczyna, z która Frances miała być na wycieczce.
W pierwszej chwili nie obudziło to jeszcze podejrzliwości matki, pomyślała, że po prostu wrócili wcześniej, dlatego przeprosiła, sama również wysłuchała przeprosin i zanim odeszła w swoją stronę, zagadnęła dziewczynę.
- A to widzę, że jednak wyjazd się skrócił. Pogoda nie dopisała? - Powiedziała, stawiając siatkę na chodniku. Przynajmniej ramię jej trochę odpocznie.
Dziewczyna spojrzała na nią zdziwiona.
- O czym pani mówi? Przecież my nigdzie nie wyjechaliśmy. Wujek Stevena uznał, że bardziej opłaci mu się wynająć domek turystom niż nam. Frances pani nie mówiła? - Dopytywała dziewczyna, obserwując jednak, jak z każdym wypowiedzianym przez nią słowem, matka jej przyjaciółki blednie.
- Jak to nie wyjechaliście? To gdzie jest Frances? - W zasadzie nie słyszy już swoich słów, a jedynie głuchy szum w uszach. Serce jej wali, gdy dowiaduje się, że wyjazd został odwołany w ten sam dzień, kiedy miał dojść do skutku i Frances miała wrócić do domu.
To co się działo później, nie do końca była w stanie opisać. Chyba jechała taksówką, ale czas wlókł się, a jednocześnie pędził, a ona wciąż miała nadzieję, że to jednak jakiś bardzo mało śmieszny żart i Franny czeka już na nią w domu. Ale tam zastała tylko męża, który drzemał na fotelu przed włączonym telewizorem. I poczuła jak dreszcz przeszywa jej ciało, kiedy przypomniała sobie o ostatnim wydaniu wiadomości. O tym jak bardzo cieszyła się, że Franny tu nie ma. A co jeśli…?
Nie! Nie! Na pewno nie!
Obudziła męża, powiedziała mu o tym co się stało i wręcz zmusiła, żeby zawiózł na komisariat.
Przyglądała się szkaradnej bryle budynku. Nigdy nie zwróciła uwagi na to, jak złą aurą był on otoczony. Nie przychodziło się tu po nic dobrego. W drodze poganiała męża, ale teraz, gdy przyszło co do czego, nie mogła zmusić się, żeby wysiąść z auta. Ostatecznie wywlokła się z niego, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
Chyba tylko czysty przypadek sprawił, że wchodząc do środka niemal wpadli na dwóch niebywale poważnie wyglądających funkcjonariuszy, z czego jeden z nich był synem sąsiadki jej matki. Mina zrzedła mu momentalnie, gdy tylko ją zobaczył. A ona już wiedziała. Zobaczyła to w jego oczach.
Gdy pani Reyndolds osuwała się na podłogę w omdleniu, ktoś po drugiej stronie miasta właśnie nieśpiesznie stukał w klawiaturę słowa: Szanowni mieszkańcy Burlington…